(Nie)Opiekunka Atena - opowiadanie.

  • Rozpoczynający wątek DeletedUser19848
  • Data rozpoczęcia
Status
Zamknięty.

DeletedUser19848

Guest
Joł jak skończę to wrzucę 2 część. Jak się będzie podobać, to postaram się skończyć szybko.

Z góry przepraszam jeśli dziwnie wygląda format, ale jak się wkleja z worda, to różne rzeczy się przesuwają.


(Nie)Opiekunka Atena

Czy mury mogą dawać poczucie bezpieczeństwa? Pewnie rolnikom wracającym na wieczór do miasta, albo kupcom i mieszczanom może się tak wydawać. Ja wiem, że ta kupa cegieł nie może ochronić niczego. Jako żołnierz widziałem już wiele bitew. Widziałem także wiele miast i żadne nie było nie do zdobycia. Przed czym mają chronić? Opryszki i tak wchodzą w dzień do miasta, udając zwykłych mieszkańców, żaden mur, ani strażnik ich nie zatrzyma. Zbyt dobrze wtapiają się w tłum. Żadne wojsko też długo nie zatrzyma się pod obwarowaniem. Pocisk lecący z katapulty ma taką siłę, że potrafi przebić mur na wylot, tworząc wyrwę większą niż sama brama. Na masywniejsze ściany używa się trebuszy. Te natomiast mogą równać z ziemią nawet wielkie barbakany.
Stałem zatem teraz na bezużytecznym relikcie przeszłości, z czasów kiedy zamki zdobywało się drabinami. W erze machin oblężniczych moje miejsce warty wyglądało niemal jak domek z kart.
Wyciągnąłem miecz i chustą wyczyściłem płaz. Lśnił na słońcu jak lustro. Na służbie nie było wiele do robienia, siedziałem oparty placami o blanki i świeciłem odbitymi od miecza promieniami po spowitych w cieniu uliczkach miasta. Czasem i mnie oślepił jakiś zagubiony blask. Ponad dachami wznosiła się wieża świątyni. W południe bił jej dzwon i wraz z wahadłowym ruchem rytmicznie połyskiwał jego złoty płaszcz. Pora dnia nie miała jednak żadnego znaczenia. Jego użycie było zarezerwowane wyłącznie na otrzymaną łaskę bóstwa. Doskonale wiedziałem, że tym razem Atena opiekunka wspomogła nas nowymi towarzyszami broni. Takimi jak ja. Mojego życia nie zapoczątkował żaden miłosny akt kobiety i mężczyzny. Zabił dzwon i się stałem. Łaska Ateny stworzyła mnie tutaj, w tym mieście. Nie pamiętałem nic przed tym zdarzeniem. Jak mocno bym się starał, najodleglejszą rzeczą w mojej głowie był stuk metalu i czterech towarzyszy, którzy jak ja uzbrojeni stali na placu. Chociaż nie pochodzę stąd, w jakiś dziwny sposób czuję więź z tym miastem. Lata służby pokazały mi, że poczuwam się jako obywatel bardziej, niż niejeden rodzimy mieszkaniec. Czasem nachodzą mnie myśli, że to może nie jest więź, ale smycz. Zauważyłem, że jedynie mi podobni, nigdy nie mają myśli o złamaniu rozkazu, ani o buncie. Żaden z nas nie zakwestionował nigdy żadnego planu, nawet takiego, którego celem było poświęcenie się i pewna śmierć. W milczeniu, w zgodzie, bez oporu i bez opieszałości, tylko my szliśmy bez wątpliwości. Kilka razy nawet próbowałem tak na siłę. Próbowałem zmusić się do wyobrażenia siebie uciekającego z miasta. Postać w moich myślach nigdy nie miała mojej twarzy. Im bardziej próbowałem narzucić obrazom w mojej głowie własną osobę uciekającą za mury, tym bardziej myśli rozpływały się, umykały. Wtedy czułem coś nie do opisania słowami. Jedyne co można o tym uczuciu powiedzieć, to że pochodziło właśnie spod tego bijącego dzwonu. Te myśli zawsze łączyły mnie jakoś ze świątynią. Łączyły, lub więziły. Im bardziej o tym myślałem, tym bardziej nie umiałem tego odróżnić.
Z zamyślenia wyrwał mnie stukot podków. Brukowana droga prowadząca od bramy do centrum miasta rozrzedziła się. Galopujący koń straży miejskiej zmuszał gawiedź do ustąpienia mu z drogi. To najczęściej kończyło się tym, że któryś z gapiów lądował w rynsztoku, niemal potrącony przez pędzącego rumaka.
- Mikekaa. Mikekaa! - z dołu dobiegało wołanie - jesteś tam?
Oczywiście, że byłem. Gdzie indziej miałem być? Za dezercję groziło skrócenie o głowę, wystarczająco przekonująca kara, by zapobiegać opuszczaniu służby. I bez tej kary nigdy nie przyszłoby mi do głowy złamać rozkazów. Miałem obserwować miasto z murów, to obserwowałem miasto z murów. Proste.
- Czego – przeciągle i od niechcenia rzuciłem do zbrojnego na koniu. Zaraz za słowami posłałem mu mieczem odblask słońca, zmuszając go do zasłonięcia oczu ręką. Chwilę później z wielką radością obserwowałem moment w którym knecht niemal spadł z siodła, próbując nieudolnie uchylić się przed refleksem.
- Rozkazy. Łap. - Ręką sięgnął do torby, po czym silnym ruchem wysłał drewnianą tubę w powietrze. Nie musiałem się nawet wysilać, by ją złapać. Notatka była lakoniczna. „W mieście CeVensted wykryto szpiega, wróg zmierza w kierunku miasta” Dopisek poniżej nakazywał stawienie się na porannej musztrze. Więc nic nie wyszło z wolnego dnia, należnego mi po dwóch dobach warty. Najwyraźniej szykowaliśmy się na mobilizację całego garnizonu. Zebrał we mnie niepohamowany gniew. Chciałem cisnąć tubą z powrotem w posłańca ze złości, jednak szybko udało mi się opanować. - Nic to – odetchnąłem głęboko pogodzony z losem. Zaraz zmiana warty. Zdam broń i udam się do karczmy wydać niemało grosza. Upiję się do nieprzytomności i legnę gdzieś między ławami. Jeśli szykuje się bitwa, to nie ma lepszej metody na przygotowania, jak kilka haustów dobrej wódki. Niepotrzebne myśli i głupoty nie zaprzątają głowy podczas walki. Z pustą głową najłatwiej idzie się na śmierć. Człowiek nie ma żalu, nie ma pragnień, nie ma strachu. Niczego. Jest tylko stal i krew.
Pchnąłem drzwi. Zardzewiałe zawiasy zaskrzypiały i ukazał mi się niesamowity widok. W karczmie chyba nie było miejsca, gdzie można by było spocząć. Ławy wypełnione były krzyczącymi ludźmi. Powietrze zamieniło się w dym z fajek. Oczy zaczęły mi łzawić i nie mogłem dojrzeć wymachującego zza szynkwasu karczmarza. Zapewne coś wykrzykiwał, lecz zrozumieć też nie było sposobu. Dźwięki stukających się kufli, śpiewy zalanych niemal w trupa ludzi, rozmowy i szuranie ławami zlewały się w jeden chaos. W momencie kiedy oczy przyzwyczaiły się do panujących warunków hmm... mikroklimatu, zauważyłem przeciskającego się krępego mężczyznę w fartuchu. - Waszmość pozwoli. - Ujął mnie za ramię i prowadził przez izbę, rozpychając ludzi wolną ręką. - Mamy i kilka wolnych ław. Tam. – Machnął przed siebie. – W wykuszu. Stolik mały, ale waszmość jest sam, więc nawet i wygodniej będzie.
Odpiąłem pas z mieczem i oparłem go o ścianę przy oknie. Nigdy nie rozumiałem jak ludzie mogą mieć nawyk siedzenia z tym żelastwem przy biodrze. W tej pozycji rękojeść co chwila stuka boleśnie w łokieć, a o resztę broni potykają się przechodzący ludzie. Tych natomiast tutaj nie brakowało. To zdziwiło mnie najbardziej. Do południa jeszcze nie mniej niż godzina, a ledwie można wepchnąć nos, tak tu ciasno. Zazwyczaj to miejsce świeci pustkami, aż do samego wieczora. Może tak, jak ja potrzebują oczyszczenia umysłu. Zabawne – pomyślałem – gdybym spotkał tu kilku myślących ten sam sposób co ja, nazwałbym to być może pokrewieństwem dusz, lub przynajmniej podobieństwem charakterów. Lecz jeśli w tym mieście, jak pokazuje zastała sytuacja, chleją wszyscy, logika nakazuje mi zatwierdzić pijaństwo jako element kulturowego dziedzictwa.
Nie zastanawiałem się długo nad menu podczas pobytu w tym zacnym przybytku. Kiwnąłem karczmarzowi i nim się obejrzałem, na mojej ławie pojawił się dzban i drewniany kubek. Ręczna robota, wyciosane pioruny okalające scenę narodzin Afrodyty. Na tak małym naczynku, ledwie mieszczącym dwa hausty wódki, ktoś stworzył tak precyzyjne dzieło. Sztukę umiem docenić, ale sztuce nic dobrego nie przyjdzie z podziwiania. Za sztukę trzeba wypić.
Dzwonnik odliczał przyjście poranka kolejnymi szczeblami drabiny. W tym fachu żaden bóg nie mógł mu dorównać i w to akurat nikt nie wątpił. Nasze koszary zaopatrzone były w dwa naprzemiennie bijące dzwony, których wysoką częstotliwość uderzeń zapewniał zmyślny mechanizm kół obrotowych. Wystarczyło ciągnąć za sznur, jak zwykło się to robić wszędzie indziej na świecie. Efekt jaki uzyskiwało się dzięki dwóm uderzeniom w ciągu jednej sekundy dawał władzę iście równającą się z samym Zeusem. Jeśli dzwonnik postanowił, że właśnie jest wschód słońca, to w koszarach następował wschód słońca. Samo słońce nie miało nic do gadania. Nawet, jeśli niebo pozostawało granatowe, ale bił dzwon, nie zmieniało to faktu, że jest wschód. Tak też nadszedł dzień, którym psom zerwano kagańce.
 

DeletedUser24848

Guest
Odp: (Nie)Opiekunka Atena - opowiadanie.

Ale dużo napisałaś
smiley_emoticons_rollsmiliey.gif
 

DeletedUser17693

Guest
Odp: (Nie)Opiekunka Atena - opowiadanie.

Mi się podoba, gdzieś się podziała ta druga część? :eek:
 
Status
Zamknięty.
Do góry